O 'Stowarzyszeniu umarłych poetów' usłyszałam po raz pierwszy, o zgrozo, w znanej chyba wszystkim operze mydlanej pt. 'Klan'. Postanowiłam ją przeczytać. Nie spodziewałam się, że jest ona aż tak krótka. Książeczkę pochłonęłam w niecałe dwie godziny. A jakie wrażenia? Rozczarowałam się. Akcja szybko się rozwijała. Żadnych głębszych przemyśleń, opisu bohaterów czy choćby otoczenia. Znowu miałam to znienawidzone uczucie powierzchowności autorki. Miałam nieodparte wrażenie, że po prostu nie chciało jej się myśleć nad tą powieścią. Szkoda. Temat był całkiem interesujący, również autorka swoim stylem i obeznaniem wydaje się całkiem interesująca. 'Stowarzyszenie umarlych poetów' to opowieść o uczniach elitarnej szkoły - jednej z lepszych w kraju. Jednak trzyma się ona sztywnych zasad, nie pozwala uczniom na samodzielne kierowanie sobą, trzymając ich niejako pod kloszem. Sami uczniowie nie walczą z tym, bez sprzeciwu przyjmują narzucane im wartości. Są także pod silnym wpływem rodziców budzących w nich poczucie obowiązku wobec nich samych. Wpajają młodym mężczyznom, że to im najwięcej zawdzięczają i wobec tego nie maja prawa sprzeciwu. Caly porządek zbudowany przez dyrektora i rodziców burzy pojawienie się nowego nauczyciele - pana Keatinga. Stosując niekonwencjonalne metody nauczania i zasadę Carpe Diem, uczy młodych ludzi samodzielnego myślenia i walki o swoje marzenia. Keating pokazuje im, że narzucane metody nie zawsze są właściwe i nie zawsze są dobre dla samej nauki. Metody Keatinga trafiają głownie do grupy przyjaciół: Charliego, Neila, Knoxa, Pittsa, Meeksa i Todda. Każdy z nich odnajduje w słowach nauczyciela receptę na swoje życie. Keating wpaja im, że są wartościowi i pomaga im przekroczyć granice własnej osobowości. To obraz walki jaką młody człowiek stacza z otoczeniem, rodziną i przede wszystkim z samym sobą. Szkoda jednak, że Kleinbaum nie potrafiła należycie rozwinąć tego wątku.