3 Obserwatorzy
24 Obserwuję
postronie

Strona po stronie

Teraz czytam

The Silmarillion
J.R.R. Tolkien, Ted Nasmith, Christopher Tolkien

Pierwsza Spowiedniczka

Pierwsza Spowiedniczka - Terry Goodkind Cykl Miecz prawdy Terry'ego Goodkinda znany jest niemal każdemu miłośnikowi fantasy. Często też pojawia się na wszelakich listach zawierających klasykę literatury fantastycznej. Jednak te dwanaście książek nieco podzieliło czytelników - jedni twórczość Goodkinda uwielbiają, inni wytykają błędy. Niemniej jednak zawsze chciałam sięgnąć po któryś z tomów Miecza prawdy. Teraz nadarzyła się ku temu okazja, ukazanie się prequelu cyklu - Pierwszej spowiedniczki. Przyznam, że nieco obawiałam się tego, że nie znając książek Goodkinda, nie będę się orientowała w wydarzeniach opisanych w Pierwszej spowiedniczce. Co prawda powieść ta ma być wstępem, uzupełnieniem całego cyklu, ale i tak podchodziłam do niej z rezerwą. Starałam się też nie czytać opinii o twórczości Goodkinda - chciałam mieć własne, subiektywne wnioski. I teraz je przedstawię - właśnie jako czytelnik dopiero zaczynający przygodę z Mieczem prawdy i niemający pojęcia o treści cyklu. Magda Searus właśnie straciła męża. Pierwszy Czarodziej Baraccus popełnił samobójstwo, choć dla jego żony nie jest to sprawą oczywistą. Magda, pozbawiona magii, musi teraz nie tylko uporać się ze śmiercią ukochanego, ale i z utratą wysokiej pozycji społecznej. Bez męża jest bowiem nikim. Jednak kobieta nie zamierza usuwać się w cień. Wiedząc, że jest jedyną, która przejmuje się sprawami biednych mieszkańców Nowego Świata i wierząc, że Baraccus nie umarł na darmo, postanawia zmierzyć się z radą czarodziejów. Dodatkowo coraz więcej ludzi ginie w zagadkowych okolicznościach. Jak się okazuje, do Nowego Świata wdarli się nieumarli, dążący do całkowitej zagłady społeczności. Magda wraz z kilkoma sprzymierzeńcami będzie musiała podjąć walkę nie tylko z magią, ale i uprzedzeniami, fałszywymi oskarżeniami oraz, co najważniejsze, z samą sobą. Na kartach Pierwszej spowiedniczki rysuje się przyszłość. Magda ulega tu całkowitej przemianie. Z kobiety żyjącej pod skrzydłami męża, przeistacza się w Pierwszą Spowiedniczkę dzierżącą Miecz Prawdy. Nikt się przed nią nie schroni, nie będzie też w stanie kłamać i działać na niekorzyść Nowego Świata. Magda Searus wyzwoli prawdę i naprawi otaczający ją świat. Niewątpliwym plusem powieści Terry'ego Goodkinda jest właśnie kreacja głównej bohaterki. A właściwie jej ewolucja. Z dosyć nijakiej postaci wyrasta na bohaterkę, zadziwia swoją odwagą i poświęceniem. Magda Searus to kobieta, która budzi szacunek i uznanie, a jej działania są całkowicie bezinteresowne. Tej bohaterki nie da się nie lubić. Towarzyszy jej równie pozytywna postać - Merritt. Obserwując ich współpracę, można mieć nadzieję na to, że kiedyś połączy ich coś więcej niż wspólna walka z wrogiem i kreowanie nowej magii. Pierwsza spowiedniczka to książka o nieskomplikowanej fabule. I można to oceniać w dwojaki sposób - pozytywnie i negatywnie. Trochę żałuję, że Goodkind właściwie nie zaplątał akcji, nie dał czytelnikowi nagłych zwrotów akcji, zaskakujących wydarzeń. Właściwie można przewidzieć zakończenie, odgadnąć kto jest tym złym. Pierwsza spowiedniczka na pewno więc nas niczym nie zaskoczy. Prequel Miecza prawdy czyta się więc niezwykle szybko. Dzieje się to też za sprawą króciutkich rozdziałów, które zachęcają do obietnic: jeszcze tylko jeden. Powieść Terry'ego Goodkinda ma też kilka minusów. Pierwszym, który sprawiał mi sporo trudności jest styl - a właściwie bardzo liczne powtórzenia. Po przeczytaniu opinii o Mieczu prawdy wiem, że to cecha charakterystyczna twórczości Goodkinda. Nie wiem jednak, czy to dobrze, czy źle. Cóż, można podziwiać konsekwencję. Z drugiej jednak strony, po dwunastu książkach może irytować niechęć do poprawy, bądź co bądź, rażących błędów. Podsumowując - Pierwsza spowiedniczka rozbudziła moją ciekawość. I choć Miecz prawdy miałam w planach, tak teraz jestem przekonana, że sięgnę po ten cykl znacznie wcześniej.

Pieśń łuków. Azincourt

Pieśń łuków. Azincourt - Bernard Cornwell 25 października 1415 roku pod Azincourt rozgorzała jedna z najważniejszych bitew wojny stuletniej. Krwawa i nierówna walka wydawała się dla Anglików przegraną. Francuzi poczuli swoją siłę i pewnie zmierzali do wyparcia wrogów z kraju. Ale Henryk V miał tajną broń - łuczników. Dzień świętego Kryspina zamiast przegranej, przyniósł Anglikom spektakularny, bo niespodziewany, sukces. I właśnie do tych wydarzeń powraca Bernard Cornwell w książce Pieśń łuków. Powieść tego angielskiego pisarza i historyka w dużej mierze opiera się na faktach. Postacie, miejsca, daty czy uzbrojenie to w Pieśni łuków elementy prawdziwej historii. Jednak przewodnikiem po średniowiecznym świecie jest osoba, która choć faktycznie pod Azincourt była, to Bernard Cornwell wprowadził do jej życiorysu sporo zmian. Nicholas Hook już od najmłodszych lat nie rozstawał się z łukiem. Jako jeden z nielicznych potrafił napiąć cięciwę po samo ucho, a jego szybkość i celność, nie dawały ofierze żadnych szans. I pewnie wiódłby spokojne życie wśród ukochanych lasów, gdyby nie konflikt z rodziną Perrillów, toczący się od pokoleń. Kiedy Nick pomaga w spaleniu heretyków na stosie, jeden ze skazańców prosi go o opiekę nad córką. Młody Hook podejmuję próbę uratowania dziewczyny, jednak mu się to nie udaje, a atakując księdza Martina skazuje siebie na wygnanie. Oczywiście ku uciesze wrogów. I tak trafia do Francji, gdzie dzięki opiece świętego Kryspina udaje mu się przeżyć masakrę w Soissons. W zdobytej twierdzy oczyszcza też swoje sumienie ratując życie młodej zakonnicy - Melisandy. Wraz z dziewczyną powraca do Anglii, gdzie zaczyna się jego błyskawiczna kariera wojskowa. Umiejętności Nicholasa są wyjątkowe i wreszcie, po kilkunastu latach szukania swojego miejsca w świecie, Hook łączy swe życie z Anglią, Henrykiem V i w końcu z Azincourt. Bernard Cornwell doskonale łączy wątki. Historia miesza się z przygodą, romansem czy kroniką. Nicholas Hook oprowadza nas po angielskim obozie, ujawniając wady i zalety wojska Henryka V. Sam władca przedstawiony jest dosyć dokładnie, kilkakrotnie pojawiając się na drodze Nicholasa. Oblężenie Harfleur, przygotowania do bitwy i sama walka obfitują w szczegóły. Ale Cornwell nie zamęcza nas niepotrzebnymi informacjami, a ewentualny nadmiar wiadomości przerywa emocjonującymi zdarzeniami z życia bohaterów. Bowiem do obozu Henryka V z czasem przybywają Perrillowie i ksiądz Martin, którzy ciągle szukają okazji do upokorzenia Nicholasa. Widząc, że Hook odnosi sukcesy i cieszy się przychylnością dowódców, swoją złość skupiają na Melisandzie i bracie Nicholasa. Dawne niesnaski muszą być jednak załagodzone, przynajmniej na czas walki pod Azincourt. Tylko czy zwaśnione od pokoleń rody, mogą zapomnieć o nienawiści, zwłaszcza gdy w ferworze walki łatwo o nieszczęśliwy wypadek? Bernard Cornwell starał się ubrać wydarzenia historyczne w płaszcz powieści przygodowej. Ale wielość nawiązań do prawdziwych wydarzeń z pierwszej połowy XV wieku, może zniechęcić czytelników, którzy historii po prostu nie lubią. Dla mnie ilość informacji przekazanych przez autora, jego wizja walk i politycznych zależności jest odpowiednia. Niemniej jednak opisy oblężenia czy bitew zajmują sporo stron. Według mnie nie są to sceny nudne - Cornwell buduje napięcie, pozwala dostrzec słabe i mocne strony obu armii co wzbudza małą iskierkę niepewności, a dodatkowo fakt opieki świętych, których sugestie nie raz ratują życie Nicholasa, sprawiają, że powieść całkowicie nas pochłania. Można zarzucić Cornwellowi jedno - jego postacie są trochę jednowymiarowe. Nicholas przez cały czas będzie człowiekiem sukcesu, wygrywającym każdą walkę i przynoszącym chwałę angielskiej armii. Melisanda to kobieta silna i pewna siebie. Jej ojciec to przez cały czas czarny charakter, tak samo jak Perrillowie i ksiądz Martin. Sir John, dowódca Nicholasa, to nieco szalony, ale odważny i uczciwy mężczyzna. Cornwell, podobnie jak w Trylogii arturiańskiej, ukazuje kościół w negatywnym świetle. Subiektywnie też ocenia poczynania angielskiej armii we Francji - ale to uzasadnione jest patriotycznymi uczuciami. Francuzi zawsze będą tymi złymi (wyjątkiem jest tylko Melisanda), a Anglicy niezwyciężonymi. Na pewno te negatywne uczucia zgłuszone zostaną przez doskonały warsztat Cornwella. Pieśń łuków to kawał dobrej powieści historycznej, która pochłania od pierwszej do ostatniej strony. Pomimo tego, że wiemy jak potoczą się losy bitwy pod Azincourt, to przez cały czas towarzyszy nam niepokój o losy każdego z bohaterów. Oczekujemy niesamowitych wydarzeń i takich dostarcza nam Bernard Cornwell. Chcemy książki doskonałej i wciągającej i taką dostajemy. Pragniemy historii podanej w rozrywkowej, ale nie kiczowatej formie - i taką ją otrzymujemy w Pieśni łuków.

Pięćdziesiąt twarzy Greya

Pięćdziesiąt twarzy Greya - E.L. James Sięgnięcie po tę książkę było spontaniczną decyzją. Uległam marketingowi i całej otoczce towarzyszącej Pięćdziesięciu twarzom Greya. Postanowiłam więc chociaż raz być na bieżąco i sprawdzić teraz, a nie za rok czy dwa, dlaczego książka Eriki Leonard wywołała tak wiele kontrowersji. Chciałam mieć własne zdanie, nie kierować się opiniami innych czy sugerować ocenami. Wiedziałam jednak, że ta książka mi się nie spodoba. Dlaczego? Bo współczesne powieści z gatunku romans w ogóle mnie nie interesują. Nie pomyliłam się. Tematyka Pięćdziesięciu twarzy... do mnie nie trafiła. Ale to nie ona jest tutaj największą wadą. Ana właśnie kończy studia. Jest zapalonym literaturoznawcą, miłośnikiem klasycznej angielskiej powieści i swoją przyszłość łączy z pracą w wydawnictwie. Dlatego zupełnie nie jest przygotowana na wywiad z Christianem Greyem, prezesem potężnej firmy telekomunikacyjnej. Wywiad ten ma być przysługą wyświadczoną współlokatorce i przyjaciółce - Kate. Gdy zmaga się ona z wysoką gorączką, Ana odbywa podróż, która już na zawsze zmieni jej życie. Przytłoczona powierzonym jej zadaniem, nowoczesnym oddziałem firmy oraz idealnymi pracownikami, dziewczyna zalicza kiepskie wejście. Potknięcie na progu gabinetu Greya można uznać za swego rodzaju przenośnię - bo oto ulokuje ona swoje niewinne uczucia w osobie, która zmusi ją do wielu wyrzeczeń, zmian, czynów, a one z kolei wpłyną destrukcyjnie na jej życie. Życie, które właściwie dopiero zaczyna. Największą bronią Christiana Greya jest jego uroda. Niesamowicie przystojny, młody mężczyzna hipnotyzuje swoimi szarymi oczami. Ulega mu każdy, a wrodzona zdolność do nawiązywania kontaktów i ujmujący sposób bycia, pozwalają mu na manipulowanie otoczeniem. Grey zawsze wie, jak powinien się zachować, czego się od niego oczekuje. Zawsze kulturalny i miły, ale jednocześnie widać, że skrywa wiele tajemnic. Grey to także osoba, która lubi rządzić, chce mieć wszystko i wszystkich pod kontrolą. Dlatego odniósł sukces, a mężczyzna mający świat u swoich stóp, to obiekt pożądania każdej kobiety. Ana nie pozostaje obojętna na jego wdzięki i szybko zatraca się w marzeniach o poważnym i przystojnym Christianie. Kiedy jednak myśli, że z Greyem może być tylko we własnej wyobraźni, milioner zdecydowanie te myśli przekreśla. Ana przyciąga go jak magnes. Nieśmiała i zagubiona, niewinna i szczera. Zwykła dziewczyna pociąga Christiana, a on - świadomy swoich wad, nie chce jej zniszczyć. Tego celu nie osiąga - nie potrafi uchronić Any przed samym sobą. Po kilku dniach znajomości musi odsłonić przed nią całą swoją duszą, wszystkie swoje tajemnice. Grey to seksualny maniak. Jego ogromny apartament ma też specjalny pokój zabaw. To tam oddaje się wszystkim swoim erotycznym zachciankom, a spełniające je kobiety muszą podpisać umowę. Co w niej jest? Oprócz klauzuli poufności, zawiera ona zakres obowiązków Uległej* względem Pana*. Obszerna lista wymagań nie jest pozbawiona czynności, które wręcz poniżają kobietę. Dla Greya jest to jednak wizja idealnej rozkoszy, a podległa mu kobieta może liczyć na pewne korzyści. Oczywiście materialne. No i może być pewna, że Christian, oprócz bólu, zapewni jej maksymalne podniecenie. Co na to wszystko Ana? Ta niewinna, nie mająca doświadczeń seksualnych dziewczyna? Po chwili wahania, ochoczo przystanie na stawiane przez Greya warunki. Wprowadzi też kilka poprawek, a widząc jaki ma wpływ na Christiana, zmusi go do rzeczy, na które nigdy się nie godził. Nie, nie - Ana nagle nie okaże się erotomanką. Będzie chciała zmienić Greya, nauczyć go jak się kochać*, a nie pieprzyć*. Będzie chciała żeby wreszcie się zaangażował, a dla Christiana będzie to niezwykle trudne... Pięćdziesiąt twarzy Greya to taka nowa wersja Harlequina. Książka, którą nazwano porno dla gospodyń domowych, obfituje w erotyczne sceny. Autorka nie szczędzi dokładnych opisów, sado maso, perwersji, zgorszenia. Nie ma tu żadnej cenzury, a przedstawione chwile seksualnych uniesień można potraktować jako instruktaż. O ile ktoś potrzebuje. Za każdym razem, gdy Ana i Christian uprawiali seks, ja się zastanawiałam, skąd autorka czerpała inspirację. Mówi się, że pisarze czerpią je z własnego życia. Może tutaj było tak samo? Spieszę jednak donieść, że to nie erotyzm jest wadą Pięćdziesięciu twarzy... Znaczy się, zaletą też nie jest, ale to nie seks jest problemem tej powieści. Problemem jest niekonsekwencja, poważne braki w pisarskim warsztacie Eriki Leonard, ubogi język (baaardzo ubogi), źle skonstruowane postacie, rozwleczona akcja, brak psychicznej analizy bohaterów, pierwszoosobowa narracja, niezdecydowanie w konstrukcji postaci, ich całkowita nienaturalność... Można tak wymieniać bez końca. O czym dokładnie mowa? Na prawie każdej stronie pojawia się zdecydowanie niezrozumiały dla mnie zwrot wewnętrzna bogini*. W różnych wersjach. I tak wewnętrzna bogini* skacze, tańczy, śpiewa, hasa i biega. Ana ma też swoje ulubioną apostrofę do świętego Barnaby*, pojawiającą się z niewiele mniejszą częstotliwością niż cudowna bogini. Grey lubi świntuszyć językowo, więc często pojawią się takie słowa jak: rżnąć, pieprzyć,przelecieć*. A co się dzieje jak bohaterowie wyjdą z łóżka, wanny czy innego obiektu? Właściwie niewiele, bo gdy pozbędziemy się scen erotycznych, z 606 stron zostanie jakieś 100? Autorka dosyć mgliście rysuje nam nieszczęśliwą przeszłość Greya. Wielu rzeczy musimy się domyślać, ale na ostateczną odpowiedź, co działo się w dzieciństwie Christiana, przyjdzie nam czekać pewnie do ostatniego tomu Pięćdziesięciu odcieni. Dziwi jednak fakt, że sama Ana nie próbuje dociec prawdy. Dosyć nieudolnie wypytuje Greya, ale bardzo szybko odpuszcza wszelkie poszukiwania odpowiedzi. To pierwsza niekonsekwencja w powieści. Drugą jest sama konstrukcja postaci. Ana zdecydowanie za łatwo się zmienia. Jak na dziewczynę bez doświadczeń seksualnych, w świecie Greya czuje się jak ryba w wodzie. Niby pełna rozterek i wyrzutów sumienia, ale Christianowi ulega zbyt szybko. Można zrozumieć jej zafascynowanie przystojnym i bogatym mężczyzną, ale żeby po tygodniu lądować w jego łóżku? Poza tym jak na osobę, która skończyła studia, powinna być mądrzejsza. Ana w całej powieści zachowuje się jak nastolatka, a ciągłe wątpliwości, niepewność, łzy i roztrząsanie każdego wydarzenia, słowa czy gestu Greya niesamowicie męczą. Nie ma akcji, ale są lamenty zakochanej dziewczyny. To samo tyczy się Christiana, który dla Any łatwo zmienia swoje przyzwyczajenia i zasady. Dlaczego więc ktoś zgodził się na wydanie takiego bubla? Prosta odpowiedź. Autorka poruszyła tematykę, która przyciąga czytelników. Romans oparty na seksie? Młody i przystojny mężczyzna? Niewinna, zakochana dziewczyna? Takie historie sprzedają się w milionach. Seks w Pięćdziesięciu twarzach Greya to jedynie chwyt marketingowy, sposób na wywołanie kontrowersji i oburzenia, a co za tym idzie - zwrócenie uwagi na książkę. Erotyka nie ma tu głębokiego sensu. Oczywiście upodobania Christiana musiały być czymś spowodowane, ale nie uzasadnia to takiej ilości scen seksualnych. I nie są to zarzuty osoby wrażliwej, bo seks w literaturze istnieć może, ale tylko wtedy, gdy ma jakiś wpływ na akcję. U Eriki Leonard nie ma. Muszę to napisać - autorka wiedziała, że pisze po prostu źle. Wiedziała, że marnej książki nie wyda nikt i nikt jej nie kupi. Pani Leonard, James czy jak jej tam (przepraszam, ale patrząc na okładkę nie mam zielonego pojęcia, co jest imieniem a co nazwiskiem) dobrze zna współczesny świat, ogląda współczesne filmy i słucha współczesnej muzyki. I wie, że dzisiaj sprzedaje się tylko seks. I tak właśnie zrobiła. Ale czy ma choć odrobinę wyrzutów sumienia wobec tego, że najzwyczajniej w świecie niszczy literaturę? Ja mam - zmarnowałam kilka godzin swojego życia na tę książkę, podczas, gdy dzieła z duszą czekają na sklepowej czy bibliotecznej półce. Nie ma zatem żadnych pozytywów? Są. Książkę czyta się szybko, a jak ominiemy sceny seksu, przeczytamy ją w godzinę. Może mniej. Niejasne informacje o Christianie w pewnym stopniu mogą zainteresować, ale nie mam złudzeń, że będzie to jakaś mrożąca krew w żyłach historia. Coś jeszcze? Może ktoś doszuka się głębszego sensu jak problem wykorzystywania seksualnego, poniżenia, wpływu dzieciństwa na dorosłe życie, kwestię szanowania siebie i swojej cielesności. Ja jednak tutaj tego nie dostrzegam, bo autorka skutecznie odwraca od tych problemów uwagę swoją pisarską nieporadnością. Zarzutów mam na prawdę więcej, ale nie chcę już poświęcać tej książce więcej czasu. Mogła być z tego dobra historia, ale musiałaby być stworzona przez kogoś, kto zna się na pisaniu.

Ostatni kontynent

Ostatni kontynent - Terry Pratchett Terry Pratchett – nazwisko, które już samo w sobie jest gwarancją solidności. Autor, który rozpoczął pisanie w wieku 13 lat, stał się filarem gatunku fantasy. Jego książki, oprócz niezwykłego, magicznego świata, to także wielka doza humoru oraz ironii. Sławę przyniosły mu teksty z serii Świata Dysku. Składająca się z blisko czterdziestu części przedstawia nie tyle fantastyczny świat, co odbicie tego rzeczywistego. Satyryczne ujęcie pozwala na spojrzenie „z boku” i odkrycie tego, co normalnie jest niewidoczne. „Ostatni kontynent” to dwudziesta druga część cyklu. Jest też jedną z siedmiu, opowiadających o przygodach maga Rincewinda. Cechą charakterystyczną Świata Dysku jest to, że nie jest wymagana znajomość książek według kolejności powstania. Oczywiście pewne wątki są przytaczane w różnych częściach, ale nie powoduje to trudności w zrozumieniu całej historii. „Ostatni kontynent” skupia się na poszukiwaniach Rincewinda przez magów z Niewidocznego Uniwersytetu. Dlaczego? Cóż, pojawiły się pewne problemy z bibliotekarzem - raz staje się orangutanem, raz książką a kiedy indziej leżakiem. Pod nieobecność gospodarza, biblioteka popada w chaos. W tomach magicznej wiedzy budzą się małe demony, które niszczą wszystko to, co stanie im na drodze. Magowie muszą jak najszybciej przywrócić dawną postać bibliotekarza, a do tego potrzebne jest jego imię. Jedyną nadzieją na jego poznanie jest rozmowa z Rincewindem. Jednakże tego nie ma w gabinecie. Zamiast uczonego, Nadrektor i jego zespół znajdują tajemnicze okno prowadzące na nieznaną plażę. Co mają zrobić? To oczywiste - ciepłe i egzotyczne miejsce wygrywa z zimnymi murami uniwersytetu! W ten oto sposób dostają się na Monowyspę - miejsce, gdzie czas cofnął się o tysiąc lat... Monowyspa ma jeszcze jednen, drobny problem - otóż nie zna ona zjawiska opadów deszczu. Wokół tego zagadnienia toczą się losy Rincewinda. Świat, w którym kończy się woda, skazany jest na zagładę. Jak jednak przekonać tamtejszych mieszkańców, że woda powinna lecieć z nieba? I, co jest znacznie trudniejsze, jak owy deszcz wywołać? Jako, że każda książka Świata Dysku ma określoną problematykę, tak i w przypadku "ostatniego kontynentu" nie jest inaczej. Tutaj Pratchett skupia się na zagadnieniu ewolucji. Bowiem na tajemniczej wyspie, magowie spotykają boga, który, jak to bóg, tworzy świat. Jednak jego prace nie są zbyt doskonałe... "Ostatni kontynent" kipi humorem, a ukazane wydarzenia czy sami bohaterowie, to czysta irracjonalność. Jednak nie można odmówić Pratchettowi ukazywania pewnej prawdy. Magowie to osoby, które więcej mówią niż robią. Łatwo przyjmują informacje, które normalnie są trudne do pojęcia, a odrzucają to, co zostało udowodnione wiele lat wcześniej. Wypisz wymaluj obraz niejednego współczesnego człowieka. Dodatkowo bohaterowie uwielbiają się sprzeczać, a swoje racje udowadniają siłowo. Jakże piękna alegoria współczesnego świata. "Ostatni kontynent" to, wstyd się przyznać, moje pierwsze spotkanie z twórczością Pratchetta. I, jak to zwykle bywa w sprawach odkładanych na później, a wobec których ma się pewne oczekiwania, jestem lekko zawiedziona. Przez tyle lat, kiedy to Świat Dysku odkładałam na potem, miałam co do niego własne wyobrażenia. Na humorze, tak zachwalanym w dziełach Pratchetta, się nie zawiodłam. Jest go naprawdę sporo i pomimo tej dawki, nie jest on płytki - wręcz przeciwnie. Jednak samo kreowanie fantastycznego świata pozostawia u mnie pewien niedosyt. Brak mi bohatera, z którym można się w jakiś sposób identyfikować lub chociaż polubić. Nie ma też tutaj wiele magii, walk, podniosłych wydarzeń. Ale może taka jest specyfika samego "Ostatniego kontynentu". Nie wpłynie to jednak na moją ocenę autora i zakwalifikowanie go do grupy tych, których omijam. Do "Świata Dysku" niewątpliwie powrócę. I to nie raz.

Odnaleźć swą drogę

Odnaleźć swą drogę - Aleksandra Ruda Dobra książka z gatunku fantastyki doskonale sprawdza się w każdych okolicznościach. Nierealny świat, gdzie dzieją się niezwykłe rzeczy jest alternatywą dla naszej szarej rzeczywistości. Pożądany efekt - czuć po ostatniej stronie niedosyt, ale nie ten wywołany brakami w książce lecz rozstaniem z bohaterami. Chyba każdy z nas zna wiele takich dzieł. Ja do tej listy dopisuję bez wahania "Odnaleźć swą drogę" Aleksandry Rudej. Pisarka pochodzi z Ukrainy co, według panujących stereotypów, nie działa na jej korzyść. Wschodnie korzenie doskonale wyczuwa się w książce. Ola, główna bohaterka, znakomicie wpisuje się w ten utarty schemat sąsiada zza wschodniej granicy chociażby poprzez swoje umiłowanie do alkoholu (chociaż dla grupy społecznej studentów cecha ta także obca nie jest). "Odnaleźć swą drogę" to historia Oli Lachy - młodej studentki Uniwersytetu Magii. Dziewczyna podejmuje się trudnego zadania. Jako mieszkanka małej miejscowości, po skończeniu szkoły średniej powinna zostać miejscową wiedźmą pałającą się uzdrawianiem i oczywiście wychowywaniem gromadki dzieci. Ola jednak nie chce takiej przyszłości. Sprzeciwia się rodzicom i udaje się na studia. Musi tam poradzić sobie z brakami w edukacji, przystosowaniem do panujących zasad, samodzielnością i oczywiście postarać się o pieniądze na utrzymanie. Z racji wysokich progów, Ola musi rozpocząć naukę magii wykreślnej - przedmiotu cieszącego się sławą trudnego i mało szanowanego. "Odnaleźć swą drogę", jak na porządną książkę przystało, to dzieło poruszające wiele spraw. Oprócz trudów nauki, opanowywania sposobów radzenia sobie w samodzielnym życiu, mamy także opowieść o przyjaźni i miłości. Nie pomijany jest też temat trudnych, życiowych wyborów związanych z obraniem drogi zawodowej. Oli towarzyszy barwna paleta bohaterów: przystojny Irga, półkrasnolud Otto, uzdrowicielka Lira (która niestety traktowana jest przez autorkę nieco po macoszemu), ostry nauczyciel Bef, zazdrosna Marta i wielu innych odgrywających większą czy też mniejszą rolę na kartach powieści. Autorka, oprócz barwnych postaci, opatrzyła książkę ogromną dozą humoru obecnego zarówno w wypowiedziach postaci, jak i w sytuacjach w które sami się wplątają. Jednak "Odnaleźć swą drogę" to książka specyficzna. Dlaczego? Bo zawiera wiele błędów, które mogą (choć nie muszą) razić. Po pierwsze: główna bohaterka - czasami ma się jej dosyć. Jej niezdecydowanie, przeżywanie podobnych wydarzeń, ignorancja, niska samoocena, sprawiają, że Ola nas irytuje. Tak samo akcja - autorka czasem przeskakuje, wydawałoby się, ważne wydarzenia czy wypowiedzi a z drugiej strony czasami rozwodzi się nad rzeczami mniej ważnymi. Aleksandra Ruda buduje bądź za słodkie dialogi, bądź są one znowu zbyt "suche". Ale! To fenomenem tej książki jest właśnie to, że pomimo tych błędów, czyta się ją wręcz doskonale. Lekki temat, humor, bohaterowie, perypetie sprawiają, że "Odnaleźć swą drogę" wręcz się pochłania. Niedociągnięcia bledną, po skończeniu ostatniej strony chce się więcej, a bohaterowie ciągle żyją w naszej głowie! I to więcej się dostanie - Aleksandra Ruda (z tego co się zorientowałam) napisała dwa kolejne tomy przygód Oli, Otto i Irgi. Co prawda nie są one jeszcze przetłumaczone (przynajmniej oficjalnie), ale nie pozostaje nic innego jak zacierać ręce i cierpliwie czekać na polskie wydania. [Recenzja publikowana także na moim blogu nenya89.blogspot.com]

Na Zachodzie bez zmian

Na Zachodzie bez zmian - Erich Maria Remarque "Na zachodzie bez zmian", zanim stało się moją lekturą obowiązkową na egzamin z Dwudziestolecia Międzywojennego, cierpliwie zajmowało swoje miejsce na liście do przeczytania. Na egzamin nie zdążyłam. Zostało mi 80 stron, które pochłonęłam w czasie międzysemestralnej przerwy. O książce można powiedzieć wiele, ale najważniejsze wydaje się być antywojenne przesłanie. Przesłanie, które niestety nie zostało wysłuchane przez przyszłe pokolenia... Akcja toczy się wokół grupy przyjaciół ze szkoły. Początek wojny przerwał ich młodzieńczą beztroskę. Za namową nauczyciela, budzącego w nich patriotyczne uczucia, zdecydowali się na wstąpienie do wojska. Ale bohaterów poznajemy już na froncie, jako pełnoprawnych żołnierzy. Perspektywa jednego z chłopców, Pawła, nadaje całej książce realizmu, wywołuje większe współczucie. Opis kolejnych dni na froncie przeplatany jest walką z wrogiem, odpoczynkiem, oczekiwaniem, strachem przed pociskiem czy palącym płuca gazem. Nie brakuje to zwykłych niezwykłych dni, gdy w huku oddalonej walki, żołnierze grają w karty czy kombinują jak zdobyć pożywienie. Paweł i jego towarzysze, pomimo młodego wieku, są weteranami. Potrafią odnaleźć się w prawie każdej wojennej sytuacji, znają odgłosy pocisków, potrafią przewidzieć ich lot. Nie dają też zastraszyć się wyższym oficerom, walczą o jedzenie dążąc do zwiększenia swoich szans na przeżycie. Oprócz okropieństwa wojny, najbardziej wstrząsającym wątkiem, jest przepustka do domu. Bohater, zaprawiony w tylu bojach, nie potrafi odnaleźć swojego miejsca w rodzinnej miejscowości. Dom staje się utrapieniem, gdzie ciężko chora matka podąża za synem współczującym wzrokiem. Ulice stają się niebezpieczne poprzez możliwość spotkania kogoś, kto wie, że Paweł jest w wojsku. Młody mężczyzna nie jest w stanie znieść dysput o wojnie, narzekania sąsiadów na brak postępów na froncie oraz na pouczających rozprawach, jak tę wojnę należy prowadzić. Jak zbawienie traktuje kończącą się przepustkę i powrót do przyjaciół rozumiejących go jak nikt inny. Wojna zbiera straszliwe żniwo. Każdy żołnierz walczy, ale wiedza, że zabija swojego brata, tak samo jak on zmuszonego do zabijania, rujnuje psychikę każdego, nawet najsilniejszego człowieka. Końca bratobójczej walki oczekuje się tutaj z pewną obawą. Jak bowiem powrócić do normalnego życia widząc tyle zła? "Na zachodzie bez zmian" miało ukazać jaką katastrofą jest wojna. Jeśli nawet uda się ją przeżyć, perspektywa powrotu do spokojnej rzeczywistości, zdaje się nie być zachęcającą. Bo jak, będąc mięsem armatnim, narzędziem w rękach władcy, uwierzyć w siebie i lepszą przyszłość?

Natalii 5

Natalii 5 - Olga Rudnicka Nie przepadam za kryminałami. Nie lubię jak jest realnie - wolę niestworzone historie i wydarzenia, takich samych bohaterów a na dodatek osadzenie akcji w świecie zupełnie nierzeczywistym. Ale na Natalii 5 dałam się namówić. Jarosław Sucharski jest milionerem. Dzieła sztuki to jego pasja i praca. O ile w życiu zawodowym radzi sobie świetnie, to prywatnie niekoniecznie. Jest rozwodnikiem, osobą niestałą w uczuciach, wręcz kobieciarzem. Zaplanowane życie Sucharskiego niszczy jednak nieuleczalny guz mózgu. Nieugięty biznesmen nie ma jednak zamiaru czekać na śmierć i poddać się wyniszczającej chorobie. Postanawia popełnić samobójstwo. Pisze testament, rozdziela majątek, zamyka wszystkie zawodowe sprawy. W ciszy swojego ogromnego domu chce, mówiąc kolokwialnie, strzelić sobie w łeb. Dzwoni też na policję, po to, by nikt nie miał wątpliwości co do samodzielnego odebrania sobie życia... Kiedy do domu Sucharskiego trafiają funkcjonariusze, wszystko wskazuje na to, że mężczyzna popełnił samobójstwo. Jednak czujny komisarz Potocki widzi w całym zdarzeniu coś dziwnego - folia na dywanie, która i tak nie ochrania dywanu przed krwią, zamknięte drzwi pokoju i w końcu niepokojący ślad po strzale. Potocki postanawia zbadać sprawę dokładniej, swoją nadgorliwością mieszając się w historię irracjonalną, pomieszaną i zabawną zarazem. Sucharski w pośmiertnym liście poleca bowiem komisarzowi skontaktowanie z jego córkami. Pięcioma córkami. Każda ma na imię Natalia i do tej pory nie wiedziały o swoim istnieniu... Potocki i jego partner Adrian Kurek muszą więc stawić czoło pięciu różnorodnym kobietom. Każda z nich to wielka indywidualność. Wszystkie też zmagają się z życiowymi problemami. Razem jednak tworzą mieszankę wybuchową. Siostry muszą zmierzyć się nie tylko ze śmiercią ojca, ale i z budową relacji między sobą. Odziedziczony majątek pozwala zacząć im życie na nowo. Postanawiają zamieszkać w domu ojca, który zdaje się nie być tak bezpieczny, na jaki wygląda. Dochodzi w nim bowiem do serii włamań, a działania przestępcy i odnaleziony w sejfie testament ojca wskazują, że pewnych spraw nie udało się Sucharskiemu zakończyć. Przebojowa piątka kobiet zaczyna poszukiwania tajemniczego spadku, a ich starania pełne będą zwrotów akcji, humoru i drobnych, kobiecych kłamstewek. Natalii 5 czyta się niezwykle szybko i przyjemnie. Olga Rudnicka nie porywa czytelnika stylem, ale opowiadana historia skutecznie przysłania te niedociągnięcia. Co prawda sama treść nie wymaga od nas myślenia, jednak zorientowanie się w bohaterkach było (przynajmniej dla mnie) bardzo trudne. W trakcie rozwoju powieści, kobiety zostają obdarzone przezwiskami, ale ja i tak nie mogłam w pełni ich ogarnąć. Plusem jest to, że problemy te nie wpłynęły na odbiór książki, a przynajmniej uwydatniły chaos panujący w akcji Natalii 5. Olga Rudnicka nie stworzyła dzieła wybitnego - to pewne. Jej książka nie jest też w pełni kryminałem. Natalii 5 jest po prostu dobrą odskocznią od rzeczywistości, typowo rozrywkowym tworem. I to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.

Misja Ambasadora

Misja Ambasadora - Trudi Canavan Trudi Canvan to autorka do której powracam bardzo chętnie. Jej książki to gwarancja świetnie spędzonego czasu i pełnego relaksu. Opasłe tomiszcza tylko sprawiają wrażenie kilkudniowej uczty - te sześćset stron pochłania się w zaledwie parę godzin. Wciągające, zaskakujące i dobre fantasy. "Misja ambasadora" rozpoczyna Trylogię Zdrajcy. Na polskim rynku ukazała się już druga część - "Łotr". Kolejna seria fantasy w wydaniu Cannavan nie jest jednak samodzielna - w dużym stopniu nawiązuje do swej poprzedniczki Trylogii Czarnego Maga. Po raz kolejny bowiem spotykamy się z Soneą, samorodnym magiem z ulicy, obrońcą Kyralii. Jako jedna z dwojga magów znających Czarną Magię, przebywa ona pod ciągłą obserwacją Gildii, nie może też opuszczać jej murów. Po dwudziestu latach (bo taki czas mija od ataku Sachakan) Sonea nadal musi zmagać się z niechęcią. Ostatni tom Trylogii Czarnego Maga przynosi zarówno nieszczęście jak i radość. Odparty atak, którego ceną była śmierć ukochanego Akkarina oraz wiadomość o ciąży stawiają Soneę w trudnej sytuacji. Musi ułożyć życie na nowo - z Czarną Magią i samotnym wychowywaniem syna. Po dwudziestu latach syn Sonei i Akkarina Lorkin, kończy naukę w Gildii. Jako dziecko dwojga Czarnych Magów, a więc znawców strasznej profesji, ma świadomość tego, że wymaga się od niego znacznie więcej niż od rówieśników. Sam ma też wrażenie, że jego życie musi nabrać jakiegoś większego sensu, musi pokazać, że krążą w nim te same geny odwagi i chęci działania. Dlatego, kiedy Dannyl poszukuje asystenta przy misji w Sachace, chętnie się zgłasza. Pomimo sprzeciwów matki, podejmuje wyprawę, która na zawsze zmieni jego życie... Tymczasem w Kyralii pojawia się tajemnicza osoba zabijająca Złodziei. Kiedy ginie rodzina Cery'ego, postanawia on zwrócić się o pomoc do Sonei. Sprawa komplikuje się, gdy odkrywa on, że zabójca posługuje się magią. Polowanie skutkuje pojmaniem kobiety, mieszkanki odległej krainy, która pomaga synowi. Na nieszczęście Cery'ego i innych złodziei, jej synem jest bardzo wpływowa osoba, która może bardzo namieszać w dotychczasowym układzie podziemnego światka... Także Gidia nie jest pozbawiona problemów. Wewnętrzne podziały, nieuregulowana sprawa z magami pochodzącymi z nizin społecznych, ich prześladowania i kontrola nie pozwalają na spokojne funkcjonowanie. Także śmiercionośny narkotyk - nil sieje spustoszenie nie tylko wśród zwykłej ludności. Sięgają po niego również magowie. W "Misji Ambasadora" dzieje się sporo. Sonea zmaga się z tajemniczym mordercą Złodziei, Lorkin odnajduje lud znający pradawną formę czarnej magii, a Gildia zmaga się z wewnętrznymi kłopotami. Właściwie każdy bohater znajdzie przy rozwidleniu życiowej drogi i będzie musiał podjąć decyzje, które zaważą na jego całym życiu. Niestety pierwszy tom Trylogii Zdrajcy, nie jest już tak pasjonujący jak jego poprzedniczki. I chociaż dalej jest to styl Canavan, to pozbawiony jest on jakiejś świeżości. Może kontynuacja losów Sonei nie była dobrym pomysłem? Oczywiście nadal jest to świetna książka, jednak fani twórczości tej australijskiej pisarki mogą czuć się nieco rozczarowani. Nie zmieni to jednak faktu, że poznając część losów bohaterów, z niecierpliwością czekamy na kolejny tom. Canavan potrafi przyciągnąć, i nawet nie wznosząc się na wyżyny swoich możliwości, napisać dobrą książkę.

Mistrz i Małgorzata

Mistrz i Małgorzata - Michaił Bułhakow Są książki, których pozycja w literackim świecie jest pewna. Dzieła te od lat są uważane za arcydzieła i w najbliższym czasie takimi pozostaną. "Mistrz i Małgorzata" niewątpliwie do tego grona należy. Michaił Bułhakow pracował nad tą powieścią niemal trzynaście lat. Jej fragmenty wielokrotnie zmieniał, dopracowywał szczegóły, dbał o to, by jej przesłanie wywarło na czytelniku niezapomniane wrażenia. "Mistrz i Małgorzata" została ukończona już na łożu śmierci pisarza. Jej wydaniem miała zająć się żona, ale niestety - ówczesna sytuacja polityczna nie pozwalała na wydanie książki w jej oryginalnej wersji. Dopiero śmierć Stalina przyniosła zmiany i powieść Bułhakowa wkroczyła do świata literatury. Pisarz stworzył książkę wielowymiarową. Połączył rzeczywistość i fantastykę, współczesność i historię, powagę i groteskę. Na moskiewskie ulice i w życie mieszkańców stolicy wprowadził zdarzenia iście zagadkowe. Akcja zaczyna się na Patriarszych Prudach, gdzie Berlioz i Iwan Bezdomny poruszają temat religii. Ich poglądy - brak Boga i Diabła, to wyraz myśli ówczesnych Rosjan. Jednak do konwersacji wtrąca się tajemniczy mężczyzna - zaskakuje on bohaterów nie tylko poglądami jakoby zarówno Bóg i szatan istnieli, ale i znajomością języków, zmiennym akcentem, a w końcu umiejętnością przepowiadania przyszłości. Berlioz dowiaduje się bowiem, że straci tego dnia życie. I choć nie dają temu wiary, tak późniejsze wydarzenia potwierdzają prawdziwość jego słów. Dzień, w którym Woland pojawia się na Patriarszych Prudach, zapoczątkowuje ciąg niezwykłych wydarzeń. Wszyscy, którzy spotykają się diabłem czy z jego barwnymi towarzyszami, giną bądź tracą zmysły. Jednak grupa "sił nieczystych" nie działa chaotycznie, a ich działania są częścią większego planu. Oto sam szatan pojawia się na ziemi by ujawnić prawdziwą, ludzką naturę. Książce przewodniczy przecież sentencja z Fausta "Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro". Woland i jego trupa nie są u Bułhakowa siłą piekielną - ujawniają ją jednak w człowieku. Całe zepsucie rosyjskiego społeczeństwa - pogoń za pieniądzem, donosicielstwo, szeroki aparat policyjny, podział społeczny, to właśnie temat "Mistrza i Małgorzaty". Irracjonalność Rosji może zostać obnażona przez równie irracjonalne postaci i zdarzenia. I tylko takie pojawiają się na kartach powieści. "Mistrz i Małgorzata" to dzieło, które pomimo ciężkiej tematyki, zmieszania wątków i dużej ilości postaci, czyta się wyśmienicie. Niecodzienni towarzysze Wolanda niejednokrotnie wywołują śmiech, a jednocześnie zmuszają do refleksji. Bułhakow stworzył powieść ponadczasową, do której wraca się nie jeden raz, a ona sama staje się inspiracją. Przecież niejeden czarny kot nosił imię Behemota, prawda?

Miasto Śniących Książek

Miasto Śniących Książek - Walter Moers Książka o książkach, świat, w którym słowo pisane jest priorytetem to chyba marzenie każdego prawdziwego czytelnika. Czyż nie lepsze byłoby życie, gdyby każdy człowiek swój sens istnienia widział w literaturze? Walter Moers odgaduje nasze marzenia. Kreuje rzeczywistość, gdzie uginające się półki są symbolem pasji i intelektu. Gdzie każdy jest humanistą i każdy nie wyobraża sobie dnia bez szelestu zadrukowanych stron. Walter Moers, nasz sąsiad zza zachodniej granicy, to człowiek niezwykle wszechstronny. Autor komiksów, malarz, scenarzysta i wreszcie pisarz, który swe książki kieruje zarówno do młodszego jak i starszego odbiorcy. Jego seria o Camonii zyskała setki (jak nie więcej) fanów. "Miasto Śniących Książek" jest trzecią częścią opowiadającą o tym fantastycznym świecie. Wśród polskich czytelników cieszy się ona ogromną popularnością i takąż samą liczbą pozytywnych recenzji. Cóż - nie pozostało mi nic innego jak zapoznanie się z tym opasłym tomiszczem. Hildegunst Rzeźbiarz Mitów to młody, bo zaledwie siedemdziesięciosiedmioletni smok, którego przeznaczeniem (jak każdego przedstawiciela jego gatunku) jest poezja. Od najmłodszych lat przygotowywany do pełnienia funkcji poety, oddany pod opiekę przewodnika i wuja zarazem - Dancelota, zmaga się nie tylko z arkanami pisarskiej sztuki, ale i niemożnością przelania swych myśli na papier. Niestety, nie jest mu dane dokończyć nauki - jego duchowy ojciec umiera, pozostawiając mu tajemniczy rękopis. Kilkustronicowe opowiadanie zostało przesłane do Dancelota przez anonimowego autora. Oczywiście, nie było nic dziwnego w tym, że do Twierdzy Smoków zwracają się przeróżni pisarze - miasto to bowiem cieszy się opinią niejakiej wyroczni, autorytetu w zakresie pisarstwa. Jednakże ów nieznany rękopis jest wyjątkowy - każdy, kto go przeczyta przeżywa całą paletę emocji jaka tylko dostępna jest na świecie. Płacz i śmiech mieszają się, a ostatnie zdanie pozostawai czytelnika w stanie niedosytu i otępienia. I nawet najlepszy pisarz staje się nikim przy ogromie talentu nieznanego autora rękopisu. Dancelot w całej swej mądrości poleca pisarzowi udanie się do Księgogrodu i wydanie tam swojego dzieła. Niestety od tej pory słuch o niezwykłym autorze zanika... Załamany śmiercią opiekuna oraz zafascynowany tajemniczym tekstem Hildegunst postanawia odnaleźć jego twórcę. Wyrusza więc w daleką podróż, która przyniesie nie tylko rozwiązanie zagadki, ale i wiele cierpienia, strachu i niedowierzania. "Miasto Śniących Książek" to dzieło, w którym literatura jest najważniejsza. Całe życie mieszkańców tej niezwykłej krainy, obraza się wokół słów, zdań, kropek i przecinków. Księgogród to raj dla każdego czytelnika. Liczne antykwariaty, gdzie przy odrobinie szczęścia można znaleźć literackie perełki, zaciszne kawiarnie, gdzie przy aromacie rozmaitych trunków można oddać się lekturze czy wysłuchać deklamacji najnowszych dzieł. To miejsce, gdzie można poznać sławnych pisarzy, odnaleźć twórczą wenę, czy w końcu odnieść życiowy sukces. Jednak ta zewnętrzna warstwa wydawałoby się idealnego świata, to tylko przykrywka dla tajemniczych i nie do końca legalnych interesów. Pod powierzchnią książkowego raju, kryje się rzeczywistość znacznie bardziej odrażająca, a legendarne podmiejskie labirynty, kryją nie tylko pozycje ze Złotej Listy. Hildegunst musi pokonać wiele przeciwności. Poszukując zagadkowego pisarza, dochodzi do głosu jego brak doświadczenia, naiwność i wiara, że świat to wspaniałe miejsce. Popadając w coraz poważniejsze kłopoty musi zadbać nie tylko o swoje życie, ale także o tych, którzy udzielili mu pomocy. Musi też sprawić, by Księgogród mógł dalej istnieć, a książki nadal nadawały sens istnienia każdej, nawet tej najmniejszej, istocie. "Miasto Śniących Książek" to niewątpliwie dzieło, które urzeka kreacją przedstawionego świata. Nie brakuje tu książek z historią, dzieł tajemniczych i niebezpiecznych. Nie brak tu także niezwykłych postaci, na czele z wyśmienitymi Buchlingami. Moers zadbał nie tylko o atrakcje związane z samym tekstem, ale i z oprawą graficzną. Wspaniałe ilustracje pozwalają naszej wyobraźni zwolnić obroty i odciążyć od nadmiaru fantastycznych przedmiotów. Czytając jednak "Miasto..." nie można pozbyć się wrażenia, że książka kierowana jest do młodego czytelnika. Pierwszoosobowa narracja, prosty język i częściowo pouczająca warstwa dzieła, czasami nieco drażnią. I chociaż Moers wykazał się niezwykłą wyobraźnią oraz plastycznością słowa, to książka pozostawia jednak pewien niedosyt. Jednakże Hildegunst i jego przygody, to kawał dobrej literatury, a przedstawiony przez pisarza świat poznać musi każdy miłośnik czytania!

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - Stieg Larsson Kryminały nie są gatunkiem, w którym czuję się doskonale. Właściwie unikam książek pełnych morderstw, zagadek, detektywów, policjantów i niewinnych ofiar. Ale obok Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet nie mogłam przejść obojętnie. Książka i film przebojem wtargnęły do świata kultury, przynosząc milionowe dochody. A ja po raz kolejny, stojąc w księgarni z pierwszym tomem Millenium w ręce, musiałam zadać sobie pytanie: o co tyle szumu? Moje doświadczenia z modnymi tytułami przedstawiają się dosyć mizernie. Do każdej nowej fali fascynacji podchodzę więc z wielką rezerwą. Ma mnie to uchronić od rozczarowań wywołanych nie słabą książką, a moimi wielkimi oczekiwaniami, które przysłaniają mi ogrom pozytywów. Czytając opinie o Mężczyznach... wiedziałam, że nie jest to arcydzieło światowej literatury, ale książka przy której miło można spędzić czas. I te oczekiwania Stieg Larsson spełnił. Mikael Blomkvist to wydawca i dziennikarz magazynu "Millenium" specjalizującego się w dziedzinie biznesu. Wraz z przyjaciółką (i kochanką) Eriką Berger słyną z bezwzględnych tekstów, które odkrywają grzechy wielkich korporacji. Jednak wszystkie wykryte przez nich finansowe afery poparte są niepodważalnymi dowodami. Do czasu. Mikael popełnia jeden błąd i jego życie w dziennikarskim świecie zostaje mocno zachwiane. Skazany na karę grzywny i trzymiesięcznego aresztu, musi usunąć się z publicznego życia. Z pomocą przychodzi mu Henrik Vanger - senior rodu, bogaty przedsiębiorca, który po tragicznych wydarzeniach sprzed lat, odsunął się od zarządzania rodzinną firmą. Cóż takiego mogło odebrać mu chęci do pracy? W latach 60. zaginęła jego ukochana siostrzenica. Szesnastoletnia dziewczyna po prostu zniknęła, a wieloletnie poszukiwania nie przyniosły rozwiązania. Henrik, pewny, że Harriet została zamordowana, proponuje Mikaelowi pracę. Pragnie, by wykorzystał on swoją dziennikarską dociekliwość i spróbował wyjaśnić przyczyny śmierci siostrzenicy. W zamian oferuje mu pieniądze i możliwość oczyszczenia swojego nazwiska, przekazując informacje o Wennerströmie. Mikael rozpoczyna więc swoją roczną przygodę na wyspie Hedestad, z każdym dzień pogrążając się w mroki rodzinnych grzechów Vangerów... Mikael Blomkvist musi zagłębić się w historię rodu Vangerów, odkryć powiązania i wzajemne niesnaski. Szybko odkrywa, że w rodzinie tej często dochodziło do konfliktów, dziwnych wydarzeń, zagadkowych decyzji. Przekopując się przez dziesiątki dokumentów i pamiątek, wnika w specyfikę rodu, próbując dociec kto mógł być zamieszany w zniknięcie Harriet. Na jego drodze pojawiają się zarówno osoby przeciwne dociekaniom Mikaela, jak i te przychylne. Cała otoczka wokół Blomkvista - afera z Wennerströmem, zamknięcie się w oddalonej wyspie, podjęcie pracy dla Henrika Vangera, zainteresowało też młodą Lisabeth Salander. Dziewczyna o mrocznej przeszłości i zaburzeniach psychicznych to wielki talent w kwestii zdobywania informacji. I wielki talent w przysparzaniu sobie kłopotów. Niemniej jednak para Mikael-Lisabeth wydaje się być nie do zatrzymania, zwłaszcza gdy wspólnie podejmą próbę rozwikłania zagadki sprzed czterdziestu lat. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet to dzieło obszerne. Miejscami wydaje się nużące, a spowolniona akcja irytuje, stając na drodze do poznania prawdy. Wszystkie te niedogodności milkną przy całościowym obrazie książki szwedzkiego pisarza. Stieg Larsson poruszył ciężką tematykę. Pierwszy tom trylogii Millenium to bowiem obraz tragicznego traktowania kobiet, to świat, w którym chore zachowania są na porządku dziennym, gdzie nie ma żadnych granic moralnych. Oczywiście autor oszczędził nam dosadności i krwawych obrazów, pozwalając wyobraźni wykonać tę nieprzyjemną pracę. W morderstwa, gwałty, okaleczenia uwikłana jest rodzina Vangerów oraz Lisabeth Salander, a historie te przedstawiają się bardzo realnie. Autor zaserwował nam więc nie tylko kryminał jako rozrywkę, ale też jako dzieło zawierające głębszy przekaz. Pierwszy tom Millenium czyta się szybko, akcja wciąga, a autor do końca nie pozwala nam odkryć tajemnic rodziny Vangerów. Do ostatniej strony pozostajemy w napięciu i z niecierpliwością czekamy na dalsze losy Lisabeth, Mikaela, Henrika, Harriet. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet to książka, która miała prawo uzyskać miano bestsellera i która mogła zachwycić miliony czytelników. Nawet dla mnie, czytelnika omijającego kryminały szerokim łukiem, dzieło Stiega Larssona było doskonałym sposobem na miłe spędzenie kilku godzin. Na pewno też sięgnę po kolejne tomy trylogii Millenium. I po Dziewczynę z tatuażem. Mam nadzieję, że wrażenia będę miała takie same. A może nawet i lepsze?

Marina

Marina - Carlos Ruiz Zafón Tego autora nie trzeba nikomu przedstawiać. Sława, którą zdobył "Cień wiatru" niezmiennie towarzyszy Zafonowi i sprawia, że po jego książki sięgają miliony czytelników. Początkowo jego twórczość skierowana była do młodzieży - "Książę mgły" rozpoczął serię czterech książek dla młodego odbiorcy. Do tego grona należy właśnie "Marina". Autor nadał "Marinie" specjalne miejsce w swojej twórczości. Dla niego to książką najważniejsza, z którą wiążą się liczne wspomnienia. Wyczuwa się to także podczas czytania. Nie ma bowiem w niej tego, charakterystycznego dla Zafona, napięcia i niepokoju. Staje się więc ona wyjątkowa również dla czytelnika. Akcja "Mariny" przenosi nas w lata osiemdziesiąte XX wieku. Zafon po raz kolejny na miejsce wydarzeń wybiera Barcelonę. Jest to jednak część miasta, z której na każdym kroku wypływa tajemnica. Oscar uczy się w szkole prowadzonej przez księży, która w zasadzie nie pozwala uczniom na żadne akty samodzielności. Chłopiec, nie patrząc na możliwe konsekwencje, z uporem próbuje rozluźnić krępujące go więzy. Tak więc, przy każdej możliwej sposobności, wymyka się zza szkolnych murów i zagłębia się w historię upadającej secesyjnej części miasta. Na jednej z eskapad piękna muzyka doprowadza go do zniszczonego i mrocznego pałacu. Tam właśnie poznaje Marinę i jej ojca Germana. Przypadkowe spotkanie owocuje nie tylko przyjaźnią, ale jest też pierwszym krokiem do uwikłania w zagadkowe wydarzenia zapomnianej Barcelony. Oskar i Marina tworzą parę dla której nie ma rzeczy niemożliwych, a każda tajemnica musi zostać rozwiązana. Tak właśnie dzieje się w przypadku nieznanej czarnej damy, pojawiającej się na cmentarzu Sarria każdego miesiąca. Kobieta odwiedza bezimienny grób, a jej sposób bycia nosi znamiona odległej przeszłości. Zaintrygowani Oskar i Marina postanawiają poznać jej historię, nie wiedząc że sekrety sprzed lat całkowicie opanują ich życie. "Marina" to książka poruszająca wiele wątków. Przyjaźń i miłość, a także walka z chorobą to tylko niektóre z nich. Zafon wprowadza też temat niezwykle kontrowersyjny - deformację ludzkiego ciała i jego przemijalność. Karty powieści będą próbą udowodnienia, że nie można pokonać naturę, a każda tego próba niesie tragiczne skutki. Autor kreuje niezwykły świat. Bohaterowie, uwikłani w mrok reliktów dawnej świetności, stopniowo poznają ich przeszłość. Miejsca opisane na kartach "Mariny" to wspaniała uczta dla wyobraźni. Skrywane w ich murach tajemnice przyciągają a utracone piękno nie pozwala na obojętność. Także kreacja postaci i ich historie to potwierdzenie kunsztu pisarza. Każdemu bohaterowi mogłaby zostać poświęcona oddzielna książka, która byłaby wyśmienitą ucztą dla czytelnika. "Marina" jest więc książką wyjątkową. Nie tak rozległa jak "Cień wiatru" czy "Gra anioła", może bardziej przewidywalna, ale ciągle magiczna. Opisane wydarzenia, budowanie napięcia, nierozwikłane zagadki - wszystko to zapewnia godziny wspaniałej rozrywki.

Malowany ptak

Malowany ptak - Jerzy Kosiński "Malowany ptak" to książka, której akcja toczy się w latach 1939-1940. Chociaż nie znajdziemy w niej za wiele faktów historycznych, to jednak książka dotyczy wojny i okrucieństw z nią związanych. Głównym bohaterem jest chłopiec, którego poznajemy jako 7-letnie dziecko. Rodzice na czas wojny wywożą go na wieś, na kresy wschodnie. Można pomyśleć - i co z tego? Jak osoba chłopca może zajmować całą książkę? Bohater Kosińskiego nie jest jednak "zwykłym" dzieckiem. Jest żydowskim (przez niektórych nazywany cygańskim) chłopcem, a jak z lekcji historii wiadomo naród ten został skazany przez hitlerowców na zagładę. Chłopiec początkowo mieszka ze znachorką, Martą. Kobieta uczy go wszystkich wiejskich zabobonów, ukazuje jak rzucić na kogoś urok, jak uśmiercić i wyleczyć. To w chacie Marty, chłopiec rozpoczyna pełne poniżenia, bólu i cierpienia życie. Jest świadkiem śmierci swojej opiekunki, która spaliła się na jego oczach. Przechodząc przez kolejne rozdziały można poprzeć wiejską ludność mówiącą, że żydowskie dziecko przynosi nieszczęście. Każda rodzina, która przygarnęła chłopca zaznaje cierpienia. Chłopiec nie ma jednak łatwego życia. Jako odmieniec jest bity zarówno przez rówieśników jak i przez swoich opiekunów. Każdy z ciemiężycieli czuje się bezkarny - któż zainteresuje się żydowskim dzieckiem, które powinno znajdować się w obozie zagłady? Chłopiec jest też świadkiem wielu wydarzeń. Wszystkie okrutne, bestialskie i odrażające. Gwałty, morderstwa, obcowanie seksualne ze zwierzętami, samosądy - takie historie to główna treść "Malowanego Ptaka". Kosiński ukazuje okrucieństwo wojny. Ludność czująca otaczającą zewsząd nienawiść poddaje się jej bez walki. Wiejskie zabobony i zacofanie skazują na śmierć często osoby niewinne, którym przypisuje się niepopełnione zbrodnie. Autor ukazuje też okrucieństwo w stosunku do żydów, którzy próbują uciec z pociągów śmierci. Nie ma w nich żadnego współczucia - powszechna znieczulica. Kiedy mieszkańcy wioski znajdują przy torach żydowską dziewczynę, zamiast jej pomóc, chcą oddać ją w ręce Niemców. Nie dochodzi jednak do tego wskutek... gwałtu. Główny bohater Kosińskiego jest świadkiem tego wydarzenia. Autor opisuje je z niezwykłą dokładnością, z całym okrucieństwem i cierpieniem. A tytułowy "malowany ptak"? To wyrażenie można odnieść do postaci samego bohatera. Podczas swojej tułaczki trafia pod opiekę Lecha. Mężczyzna trudni się chwytaniem ptaków. Chłopiec jest świadkiem niezwykłego doświadczenia jakie jego opiekun prowadzi na tych zwierzętach. Maluje on je bowiem na różne kolory. Wypuszczając je tak umalowane, skazuje je na śmierć. Osobniki tego samego gatunku, nie tolerują jego jaskrawości i odmienności. Podobnie jest z chłopcem. Ludzie nie tolerują jego odmiennego wyglądu: ciemnych oczu i włosów, śniadej cery. Jest przez nich prześladowany tylko z powodu swojego wyglądu. Nie jest bowiem złym chłopcem. Jednak zacofana ludność kieruje się zabobonami i poddaje się woli okupantów. Kosiński w końcowej części książki ukazuje też jak wojna zmienia charakter dzieci, dla których wojna to tylko śmierć i zniszczenie. Główny bohater trafia bowiem do sierocińca gdzie miał oczekiwać na rodziców. Poznaje tam wiele dzieci okaleczonych przez wojnę. W ich zachowaniu przeważa nienawiść i chęć zadania bólu. Chłopcy biją słabszych, gwałcą dziewczynki czy nawet swoją wychowawczynię. Dziewczynki oddają się zaczepianym na ulicy mężczyznom, rzucają w rówieśników różnymi przedmiotami. Wojna zamieniła je w bestie, które nie rozróżniają dobra od zła. Pozostawione same sobie, widzące wiele okropieństw za parę lat staną się niebezpieczne dla otoczenia. Główny bohater nie potrafi odnaleźć się w powojennym, uporządkowanym świecie. Za każde przewinienie względem niego, pragnie zemsty. Jest pełen nienawiści, nie potrafi wybaczać praz naprawiać błędów. Życie z rodzicami jest dla niego jak więzienie. "Malowany ptak" to obraz ludzkiej nienawiści. Kierowany własnym interesem człowiek, jest w stanie zrobić wszytko byle osiągnąć upragniony cel. Wojna budzi w nim dodatkowe instynkty i ukryty głęboko gniew. Kosiński nie szczędzi czytelnikowi szczegółów. Liczne obrazy bestialstwa ukazane są w kontraście z wydarzeniami pełnymi radości i optymizmu, dodatkowo przeplatane bohaterem-naturą. "Malowany ptak" Kosińskiego to znakomita książka, cechująca się specyficznym klimatem.

Malowany Człowiek, księga I

Malowany Człowiek, księga I - Peter V. Brett Malowanego człowieka wzięłam z biblioteki totalnie bez przekonania. Zachęciła mnie jednak okładka - tajemnicza i zapowiadająca, że główny bohater to super-bohater. Po powrocie do domu od razu sprawdziłam opinie o książce Bretta. Cóż, zdania są podzielone. Część czytelników wystawiła pochlebny komentarz, część oceniła Malowanego człowieka jako dzieło dosyć przeciętne. Przyznam, że nieco się tym zniechęciłam. Na szczęście, gdy zaczęłam czytać, wszelkie te negatywne uczucia mnie opuściły. Świat Malowanego człowieka to miejsce pełne strachu, cierpienia i śmierci. Co noc na ziemię przybywają Demony, które niszczą i zabijają wszystko, co stanie im na drodze. Jedyną obroną przed istotami z Otchłani są magiczne Runy. Wymagają jednak one precyzji i ciągłego udoskonalania. Nawet najmniejszy błąd popełniony podczas ich malowania, może doprowadzić do prawdziwej tragedii. Niepokojącym jest też fakt, że pamięć o Runach zdaje się zanikać. Obecnie znany jest ich niewielki procent - dlatego też walka z Demonami z góry skazana jest na porażkę. Malowany człowiek to historia trojga niezależnych bohaterów. Pierwszym z nich, i najbardziej wyeksponowanym, jest Arlen. Ten dwunastoletni chłopiec, mieszkaniec niewielkiej wsi, wyróżnia się talentem w rysowaniu Run. Jego malunki są gwarancją bezpieczeństwa. Arlen dostrzega też jedno - Demonów nie można pokonać tylko dlatego, że ludzie się ich po prostu boją. Chłopiec boleśnie sobie tę prawdę uświadamia, gdy Otchłań atakuje jego matkę. Bezczynność ojca sprawia, że heroicznie walczący chłopiec ponosi porażkę. I choć udaje mu się wyrwać ze szponów Demona, to nie udaje mu się uratować matki. Traumatyczne przeżycie i odraza dla osób, które nie potrafią walczyć ze złem sprawia, że Arlen powoli dorasta do bardzo poważnej decyzji. Kolejną bohaterką Malowanego człowieka jest trzynastoletnia Leesha. Piękna dziewczyna musi zmagać się ze znienawidzoną matką i uległym ojcem. Jej życie zmienia się wraz z plotką, którą zapoczątkował jej ukochany. Leesha, potępiona przez miejscową społeczność, znajduje schronienie u starej, przerażającej Zielarki. Dziewczyna szybko uczy się nowego fachu, przejawiając nadzwyczajne umiejętności. Znajduje w końcu swoje miejsce na ziemi, a to dopiero początek jej nowego życia. Ostatnią postacią jest trzyletni Rojer. Chłopcu cudem udaje się przeżyć atak Demonów. Jest jednak świadkiem śmierci obojga rodziców, a dramatyczny obraz umierającej matki towarzyszy mu przez kolejne lata. Opiekę nad Rojerem przejmuje wędrowny minstrel, planujący uczynić z chłopca swojego pomocnika. A okazuje się, że posiada on pewne ukryte talenty. Malowany człowiek to przygotowanie dla kolejnych tomów, czas w którym poznajemy okres dorastania trojga bohaterów. Jest to także wyraźne nakreślenie problemu i zarysowanie przyszłości Leeshy, Rojera i Arlena. Ich losy zdają się powoli zawiązywać, wszyscy zmierzają w tym samym kierunku i można mieć pewność, że kiedyś ich ścieżki się przetną. Na razie jednak musimy przejść przez powieść z umiarkowaną szybkością akcji i stopniem wciągnięcia. Niemniej jednak Malowany człowiek przyciąga. Świat pełen Demonów pełen jest sekretów. Najważniejsza jest oczywiście kwestia Run. To one bowiem są najważniejszą bronią przeciwko Otchłani i ich znajomość może w końcu przynieść światu pokój. Na razie jednak ludzkość pozostaje w stanie oczekiwania na Wybrańca, który podejmie walkę z Demonami. Malowany człowiek nie jest powieścią wybitną. Czyta się go lekko i przyjemnie. Odrywa nas on od rzeczywistości i przenosi w dobrze skonstruowany świat. Jedynym mankamentem wydaje się niewyważona obecność bohaterów. Autor najwięcej miejsca poświęca Arlenowi, a najmniej Rojerowi. Można jednak usprawiedliwić to przypuszczeniem, że ilość ta jest proporcjonalna do roli, jaką w świecie pełnym Demonów odegrają poszczególne postaci. Wątpliwości te wyjaśni na pewno kolejny tom, po który sięgnie większość z czytelników, nawet jeśli Malowany człowiek w pełni ich nie zachwycił.

Książę Mgły

Książę Mgły - Carlos Ruiz Zafón Czas II wojny światowej był niewątpliwie okresem tragedii wielu rodzin. Tragedii większych i mniejszych. Do tej drugiej grupy zalicza się rodzina Carverów. Mała osada rybacka miała się stać dla nich ucieczką od niebezpieczeństw i zgiełku wojny. No właśnie - miała. Już od pierwszych minut pobytu w nowym miejscy, kilkunastoletni Max zauważa coś dziwnego. Jakąś nutę tajemnicy. Jednak chaos spowodowany przeprowadzką nie pozwala mu się nad tym zastanowić. Obawy odradzają się wraz z odkryciem tajemniczego ogrodu w pobliży domu. Ogrodu zamieszkiwanego przez kamienne figury cyrkowych postaci. Max ten sam obraz widzi na odnalezionych starych filmach poprzedniego właściciela domu Fleishmanna. Jednak tam posągi te wyglądają nieco inaczej... Nie tylko Max dostrzega pewną odmienności ich nowego domu. Alicja, starsza siostra, również czuje się tutaj nieswojo. Uczucie to wkrótce połączy od skłócone rodzeństwo, a kolejne wypadki raz na zawsze przerwą okres dzieciństwa młodych bohaterów. Łącznikiem między nowymi mieszkańcami, a historią i obyczajami miasteczka, staje się Roland. Osierocony chłopiec, pozostaje pod opieką przybranego dziadka. I to właśnie on wydaje się być kluczem do rozwiązania tajemnicy posągów... "Książę mgły" został określony jako utwór dla młodzieży. Wpływa na to niewątpliwie fakt, że głównymi bohaterami opowieści są nastolatkowie. Po sukcesie "Cienia wiatru" oraz "Gry anioła", znacznie mniej obszerna książka, stanowi swego rodzaju nowość. Oczywiście jest ona wcześniejsza niż wymienione pozycje, ale jej 'pierwotność' sprawia, że jest mniej skomplikowana. Zafon jest dla mnie mistrzem budowania nastroju grozy i tajemniczości. Jak przy poprzednich jego dziełach, "Książę mgły" budził we mnie jakiś strach. Niedopowiedzenia i zagadkowe wydarzenia czy postaci, malowały klimat niepowtarzalny, a za ich sprawą budził się strach przed kolejną stroną. "Książę mgły" to pozycja, którą poleca wielu. Sam autor jest też gwarantem spędzenia niesamowitych chwil podczas lektury jego powieści. Zafon przez trzy kolejne powieści pozostaje taki sam, ale ta jednorodność jest czymś pożądanym. Nie sposób pomylić go z żadnym innym pisarzem. [Zapraszam na: www.nenya89.blogspot.com]

Kwiat pustyni. Z namiotu Nomadów do Nowego Jorku

Kwiat pustyni. Z namiotu Nomadów do Nowego Jorku - Waris Dirie, Cathleen Miller "Kwiat pustyni" Waris Dirie, słynnej modelki, swego czasu była książką głośną. Somalijska kobieta, robiąca wielką karierę w świecie mody postanowiła nie tylko zająć się swoją urodą i karierą. Postanowiła także przekazać światu dramatyczną historię. Własną historię... Kariera Waris to pasmo przypadków i szczęśliwych zrządzeń losu. Jednak jej szczęście w "nowym" świecie zostało poprzedzone nieszczęściem, biedą, cierpieniem... Waris Dirie wychowała się w Somalii, mieszkając z rodzicami i licznym rodzeństwem, zajmowała się codziennymi, pasterskimi czynnościami. Była niezrównana w wypasie kóz, doskonale przepowiadała pogodę, była stanowcza i buntownicza - co wyróżniało ją wśród afrykańskich dzieci, później kobiet. Mimo biedy i doskwierającemu często głodowi, wraz z rodziną czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Jako małe dziecko (choć w kulturze somalijskiej radziła sobie z wieloma współcześnie dorosłymi czynnościami) bezgranicznie ufała w swoich rodziców. Wszystko zmienia się podczas rytualnego procesu obrzezania. Waris, która odniosła sukces, nagłośniła sprawę drastycznego zabiegu. Sama była mu poddana. Obrzezanie to znak wejścia dziewczynki w wiek kobiecy - choć proces obrzezania dotyczył 10 letnich dzieci, później wiek ten się zmniejszał. Pozbycie się narządów rozrodczych kobiety, miało powstrzymać ją przed rozwiązłością. Miało dać mężczyźnie kobietę w pełni oddaną, nie mającą żadnej przyjemności z kontaktu fizycznego. Przez obrzezanie stawała się kaleką. Oddawanie moczu było długotrwałą męką. Miesiączka praktycznie wyłączała kobietę z życia - nie była w stanie normalnie funkcjonować wskutek silnego bólu. O ile dożyła... wiele dziewczynek ginęło bowiem w trakcie lub tuż po zabiegu, wykonywanego w prymitywnych warunkach z takimi samymi narzędziami. Waris po obrzezaniu stała się "prawdziwą" kobietą. Gdy ojciec przedstawił jej przyszłego męża, staruszka wspierającego się laską, dziewczyna postanawia uciec. Mimo licznych kłopotów udaje jej się dostać do domu wuja, później mieszka u siostry i ciotek. Szczęśliwym zrządzeniem losu jedzie do Londynu, pracować u wuja jako sprzątaczka. I w tym właśnie mieście, witającym ją śniegiem i mgłą, Waris rozpoczyna karierę. Można powiedzieć, że jej losami kierował sam Bóg. Sama w swojej książce to podkreśla. Odniosła sukces, stała się sławna by walczyć o afrykańskie kobiety. O ich prawo do życia, przyjemności i możliwości decydowania o sobie. Czarny kontynent wciąż traktuję kobiety jako własność mężczyzny. Z resztą w "cywilizowanym" świecie ciągle tą zależność można zaobserwować. Waris na kartach swojej książki próbuje wyjaśnić i zrozumieć zasady kierujące światem. "Plemienne wojny wywołało to samo, co dało początek obrzezaniu - rozdęte ego, zarozumialstwo i agresja mężczyzn. Nienawidzę tego mówić, ale to prawda. Oba te działania mają swoje źródło w męskiej obsesji na punkcie obrony terytorium, obrony własności. Mężczyźni traktują kobiety jako własność, domenę swojej aktywności. Gdyby im obciąć ich intymne części ciała i puścić swobodnie, żeby wykrwawili się na śmierć albo przeżyli, może by zrozumieli, co robią swoim kobietom, uspokoiliby się i stali bardziej wrażliwi na świat. Bez ciągłych rzutów testosteronu nie byłoby wojen, zabijania, złodziejstwa i gwałtów." Są to słowa kobiety żyjącej w szczęśliwym związku, mającej syna... Nie żadne feministyczne hasła. W tych słowach niestety jest coś z prawdy... "Kwiat Pustyni" to książka niewątpliwie wstrząsająca, ukazująca tragiczny los afrykańskich kobiet. Jest też dowodem tego, że ciężką pracą można osiągnąć każde marzenie. Autobiografia Waris Dirie jest jednak dla mnie książką nieco rozczarowującą. Autorka pisze w sposób prosty, aż za bardzo. Brak jakichkolwiek stylistycznych zabiegów - suchy przekaz, proste słownictwo. Końcówka nadrabia, ale i tak "Kwiat pustyni" nie wywołuje u mnie większych zachwytów. Może tak miało być, może taki przekaz jest lepszy - do mnie jednak nie przemawia. Nie twierdzę, że autorka powinna zrobić ze swojej historii wielką powieść, bogatą w skomplikowane zabiegi stylistycznie. Co to, to nie. Czegoś mi w książce brak...